15-08-2009
Żegnamy się z gospodarzem i jego rodziną, zostawiamy w prezencie pocztówkę z Wrocławia. Wychodzimy na główną ulice w stronę starego Safranbolu i wyciągamy karteczkę z napisem Kastamonu. Zaraz zbiega się kilka osób i zaczynają zastanawiać się jak tam dojechać, choć my dobrze wiemy jak bo mamy mapę do jasnej cholery. Jakby tego było mało obok nas w cieniu siada jakaś cyganka z piątką dzieci biegających i wykrzykujących coś po Turecku:P Takie zbiegowiska nie sprzyjają łapaniu stopa więc prosimy by odeszli ale oni w ogóle nie kumają o co chodzi. W końcu tracimy cierpliwość i zaczynamy iść dalej, a za nami jakichś dwóch palantów, jak rzep!:P Zatrzymuje się jakiś zdezelowany bus z wieśniakami wiozącymi towary na bazar, z nimi jedziemy do starego miasta. Tam po chwili zatrzymuje się nowa czarna Honda, jasna skóra. W środku młoda nowoczesna rodzinka 2+2 i teściowa:) Kobiety biorą dzieci na kolana i jedziemy w 7 osób prosto do Kastamonu 120km:P W Europie takie rzeczy się nie zdarzają. Dość szybko z pomocą autochtonów znajdujemy hotel. Niestety ten najtańszy, o którym mówił przewodnik został wyremontowany i już nie jest tani:( Hotel, w którym się zatrzymaliśmy nie był super tani (40TL za pokój), ale po 17:00 była ciepła woda.
Idziemy pozwiedzać, lecz nie ma tu wiele ciekawych miejsc. Przez środek miasta idzie zadbana ładna ulica z rzeką po środku i małymi zielonymi skwerkami. Kilka wskazówek od policji i wdrapujemy się na wzgórze zamkowe. Widok rozległy, ale miasto z góry wygląda przeciętnie, nic oprócz wysokości nie robi wrażenia:) W lokancie zjadamy nasz pierwszy Lahmacun (cieniutkie ciasto, jakby maca, na wierzchu cienka warstwa mięsa z ziołami i sosem pomidorowym, dość pikantne…pyszota i do tego tanie) zapijamy tradycyjnie ayranem. Ściemnia się. Wracamy do hotelu na odpoczynek.
16-08-2009